Niedawno naszła mnie znienacka pewna myśl. Czy transport kolejowy znajduje poparcie z lewej strony osi politycznej a wrogość z prawej?
Oto mój tok myślenia: jeśli stereotypowa lewica fantazjuje o opiekuńczym rządzie, bezpieczeństwie, oszczędności zasobów naturalnych, opiece nad środowiskiem i interwencjonizmie państwowym, to powinniśmy się spodziewać poparcia z jej strony dla rozległej i zaawansowanej technologicznie infrastruktury kolejowej. Natomiast jeśli stereotypowa prawica wyznaje jako dogmaty wolność i niezależność jednostki, paranoiczną podejrzliwość wobec rządowej biurokracji i krótkowzroczną obojętność na przyszłość planety, to powinna być wobec niej podejrzliwa. Kolej wydaje się symbolizować kolektywizm i posłuszeństwo, w przeciwieństwie do samochodu, który jest symbolem wolności i niezależności.
Zanim ruszę dalej z tym postem, muszę podkreślić dwie rzeczy. Po pierwsze, zdaję sobie sprawę, że powyższa logika jest mocno naciągana. Opiera się ona na wręcz kreskówkowo naiwnych stereotypach lewicy i prawicy. Ale o to właśnie chodzi; chciałem się dowiedzieć, czy istnieją żyjące przykłady tych kreskówkowych stereotypów. Po drugie, w pełni rozumiem, że głupi i przestarzały osiowy paradygmat polityczny prawica-lewica jest memem, który lobotomizuje nasze mózgi i utrudnia lub nawet uniemożliwia nam racjonalne rozpatrywanie i negocjowanie podejść do ważnych problemów, przed którymi stoi ludzkość. Chyba najlepszym tego przykładem jest obecnie rozpalona dyskusja polityczna na temat antropogenicznej zmiany klimatu.
Więc wygooglałem: "rail collectivism"
I natychmiast natrafiłem na ten krótki artykuł. Zdaje się on potwierdzać wszystkie fobie prawicy. Nie był, niestety, napisany pierwszego kwietnia. O ile powyższy artykuł stanowi doskonały przykład paranoicznego teoretyzowania konspiracyjnego ze strony prawicy, o tyle ze strony lewicy nie znalazłem równie fanatycznej nienawiści do samochodu. Oczywiście, lewica również ma swoich paranoicznych czubków, ale, jak widać, są oni zbyt zajęci szukaniem dowodów na rządowy spisek w ataku z 11 września 2001 i obwinianiem szczepionek o autyzm. Jestem gotów stwierdzić, że gdyby istniało więcej artykułów takich jak powyższy i gdyby sentyment podejrzliwości wobec transportu kolejowego był wśród prawicy silniejszy, to niemal siłą rzeczy zmuszałoby to lewicę do przyjęcia bardziej entuzjastycznego podejścia do kolei. Z czystej przekory wobec znienawidzonych wrogów politycznych.
Dodam na koniec, że prezydent Obama planował zbudować w USA infrastrukturę szybkiej kolei (której USA nie ma WCALE, w przeciwieństwie do Europy, Japonii i Chin), ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie. Ostatnio chyba natrafił na pewne sprzeciwy polityczne. Nie dziwi mnie to, ponieważ wiem, jak stuknięta jest prawica w USA.
czwartek, 16 czerwca 2011
środa, 2 marca 2011
Wampiry, wilkołaki i zombie
W tym poście postaram się wyjaśnić alegorię wampira, wilkołaka i zombie. Nie są to oryginalne przemyślenia; sam dowiedziałem się tych rzeczy dopiero niedawno i dziwi mnie, że nie są lepiej znane.
===WAMPIR===
Tu sprawa jest prosta; jest to hiperbolicznie i alegorycznie przedstawiony archetyp bogatego arystokraty, który wyzyskiwał cywilizację ludzką przez 99% jej historii. Pije krew, z reguły należącą do ludzi niższych warstw społecznych. Czyni to bezkarnie, ponieważ ofiar wampira prawo nie chroni w równym stopniu, co jego oraz, czasami, ponieważ wampir przekupił lokalne władze. Wampiry są zazwyczaj zamożne, bardzo nieliczne w porównaniu z ich ofiarami i operują w absolutnej tajemnicy. Zachowanie w tajemnicy ich działalności jest dla nich najważniejsze. Gdyby wyszła ona na jaw, lokalni chłopi i mieszczanie chwyciliby za widły i pochodnie i wzięliby rezydencję wampira szturmem kończąc jego nikczemną egzystencję. A potem żyliby w pokoju i anarchicznej utopii. Warto zwrócić uwagę, że w miarę jak cywilizacja ludzka postępuje, a przejrzystość społeczna rośnie, utrzymanie krwiopijczych skłonności w tajemnicy przychodzi wampirowi coraz trudniej. Piramidową, sztywną hierarchię feudalną zaczęliśmy poważnie zwalczać w czasach oświecenia, a dopiero po drugiej wojnie światowej osiągnięto prawdziwie widoczne rezultaty na tym polu.
Czy istnieje film, w którym występuje większość lub wszystkie te paralele? Z pewnością istnieje wiele takich filmów, ale ja obejrzałem jak dotąd tylko jeden: Wywiad z wampirem. Alegoria bogatego arystokraty-wyzyskiwacza nie mogłaby być tu wyraźniejsza. Wraz z ostatnią, najważniejszą paralelą, którą nie jestem pewien czy jakikolwiek inny film uchwycił; życie wampira staje się, na przestrzeni wieków, coraz trudniejsze. We współczesnym świecie życie wampira jest niewątpliwie trudniejsze niż w minionych erach, w których nie istniały demokracja, sądy i konstytucje gwarantujące wszystkim obywatelom równe prawa. Wampir rozumie, że jego czas przeminął. Gdzie widzimy podobny sentyment? Wśród elfów we Władcy pierścieni. Ale to temat na osobny post.
Rozumiejąc alegorię wampira rozumiemy, dlaczego tak wiele ostatnio nakręconych filmów o wampirach jest tak głupich. Przedstawianie wampirów jako buntowniczych nastolatków lub stado zwierzęcych kryminalistów zupełnie mija się z tym, co wampir ma reprezentować.
===WILKOŁAK===
Wilkołak to stworzenie modernizmu. Reprezentuje on klasę średnią. Podobnie jak wampir, musi swoją klątwę utrzymywać w tajemnicy, ale w przeciwieństwie do niego, nie może liczyć na obojętność lub nawet przychylność władz. Jego klątwa daje o sobie znać raz na miesiąc, gdy księżyc osiąga pełnię... oraz gdy przychodzi zapłacić podatki i czynsz. Życie wilkołaka nie jest łatwe. Często ma rodzinę do utrzymania, hipotekę do spłacenia, tak więc zrozummy go i wybaczmy mu, że raz na miesiąc musi wyładować stres i dać jakoś upust swoim emocjom! W jakim filmie uchwycono tą alegorię? W Nastoletnim wilkołaku, oczywiście!
===ZOMBIE===
Zombie reprezentuje oczywiście klasę niższą. Jest słaby w pojedynkę i bezmyślny, ale nadrabia to swoją liczebnością. Z zombiakami nie można negocjować i ZAWSZE dysponują przewagą liczebną. Ich rodzaj jest tak niebezpieczny i zaraźliwy, że często jedno ugryzienie zombiaka zamienia cię w jednego z nich. Ideologia marksistowska była przez większość XX wieku BARDZO atrakcyjna i kusząca. Amerykanie podczas zimnej wojny słusznie paranoicznie obawiali się powszechnego ruchu socjalistycznego w swoim kraju, gdyż podżegnięcie ludzi do buntu wobec niesprawiedliwości kapitalizmu jest bardzo łatwe. Nie trzeba do tego mistrza demagogii, chociaż charyzma niewątpliwie się przydaje.
Zombie jest swego rodzaju ewenementem. Zaskakująco dużo ostatnio powstaje filmów o zombie i odnoszą one zadziwiające sukcesy finansowe w porównaniu z filmami o wilkołakach i wampirach. Czy samo porównywanie zombie do klasy niższej wystarcza, żeby wyjaśnić ten fenomen? Nie. Alegoria i tak nie jest doskonała. Możliwe, że fenomen zombie trafia w coś głębszego w naszej psychice. Oto hipoteza: przez większość historii, ludzie i ich przodkowie żyli w niewielkich grupach i plemionach liczących co najwyżej 200 osobników. Każdy znał każdego - w mniejszym lub większym stopniu - przynajmniej z widzenia. Ludzie spoza grupy byli postrzegani jako niebezpieczni, niegodni zaufania, gorsi, a nawet zezwierzęceni. Swoją drogą, właśnie ta podejrzliwość wobec obcych jest prymitywnym przejawem głęboko zakorzenionej w nas skłonności do szowinizmu i rasizmu, która ma podstawy ewolucyjne. Mógłbym się rozpisywać o ewolucyjnych przyczynach szowinizmu ale dla naszych tutaj celów starczy powiedzieć tyle: życie w wielkich miastach liczących tysiące, a nawet miliony osobników, nie jest dla nas naturalne. Każdego dnia widzimy nieznane twarze, obcych, którzy mogą nie dzielić naszych wartości i poglądów. Obcych, którzy w ciemnej uliczce mogą na nas napaść, zabić i ukraść klucze do naszego domu, żeby tam zgwałcić naszą żonę. Ok, to ostatnie zdanie to może lekka przesada, ale należy poważnie rozpatrzyć możliwość, że to właśnie ten prymitywny strach wobec obcych karmi naszą perwersyjną fascynację zombiakami; tym monolitycznym oceanem podobnych do nas, a jednak bezrozumnych, stworów mających tylko jeden cel: zabić lub dodać do swojego grona wszystkich, których kochasz i zniszczyć wszystko co cenisz. Przykłady w filmie? Zbyt wiele, by tu wymieniać.
===WAMPIR===
Tu sprawa jest prosta; jest to hiperbolicznie i alegorycznie przedstawiony archetyp bogatego arystokraty, który wyzyskiwał cywilizację ludzką przez 99% jej historii. Pije krew, z reguły należącą do ludzi niższych warstw społecznych. Czyni to bezkarnie, ponieważ ofiar wampira prawo nie chroni w równym stopniu, co jego oraz, czasami, ponieważ wampir przekupił lokalne władze. Wampiry są zazwyczaj zamożne, bardzo nieliczne w porównaniu z ich ofiarami i operują w absolutnej tajemnicy. Zachowanie w tajemnicy ich działalności jest dla nich najważniejsze. Gdyby wyszła ona na jaw, lokalni chłopi i mieszczanie chwyciliby za widły i pochodnie i wzięliby rezydencję wampira szturmem kończąc jego nikczemną egzystencję. A potem żyliby w pokoju i anarchicznej utopii. Warto zwrócić uwagę, że w miarę jak cywilizacja ludzka postępuje, a przejrzystość społeczna rośnie, utrzymanie krwiopijczych skłonności w tajemnicy przychodzi wampirowi coraz trudniej. Piramidową, sztywną hierarchię feudalną zaczęliśmy poważnie zwalczać w czasach oświecenia, a dopiero po drugiej wojnie światowej osiągnięto prawdziwie widoczne rezultaty na tym polu.
Czy istnieje film, w którym występuje większość lub wszystkie te paralele? Z pewnością istnieje wiele takich filmów, ale ja obejrzałem jak dotąd tylko jeden: Wywiad z wampirem. Alegoria bogatego arystokraty-wyzyskiwacza nie mogłaby być tu wyraźniejsza. Wraz z ostatnią, najważniejszą paralelą, którą nie jestem pewien czy jakikolwiek inny film uchwycił; życie wampira staje się, na przestrzeni wieków, coraz trudniejsze. We współczesnym świecie życie wampira jest niewątpliwie trudniejsze niż w minionych erach, w których nie istniały demokracja, sądy i konstytucje gwarantujące wszystkim obywatelom równe prawa. Wampir rozumie, że jego czas przeminął. Gdzie widzimy podobny sentyment? Wśród elfów we Władcy pierścieni. Ale to temat na osobny post.
Rozumiejąc alegorię wampira rozumiemy, dlaczego tak wiele ostatnio nakręconych filmów o wampirach jest tak głupich. Przedstawianie wampirów jako buntowniczych nastolatków lub stado zwierzęcych kryminalistów zupełnie mija się z tym, co wampir ma reprezentować.
===WILKOŁAK===
Wilkołak to stworzenie modernizmu. Reprezentuje on klasę średnią. Podobnie jak wampir, musi swoją klątwę utrzymywać w tajemnicy, ale w przeciwieństwie do niego, nie może liczyć na obojętność lub nawet przychylność władz. Jego klątwa daje o sobie znać raz na miesiąc, gdy księżyc osiąga pełnię... oraz gdy przychodzi zapłacić podatki i czynsz. Życie wilkołaka nie jest łatwe. Często ma rodzinę do utrzymania, hipotekę do spłacenia, tak więc zrozummy go i wybaczmy mu, że raz na miesiąc musi wyładować stres i dać jakoś upust swoim emocjom! W jakim filmie uchwycono tą alegorię? W Nastoletnim wilkołaku, oczywiście!
===ZOMBIE===
Zombie reprezentuje oczywiście klasę niższą. Jest słaby w pojedynkę i bezmyślny, ale nadrabia to swoją liczebnością. Z zombiakami nie można negocjować i ZAWSZE dysponują przewagą liczebną. Ich rodzaj jest tak niebezpieczny i zaraźliwy, że często jedno ugryzienie zombiaka zamienia cię w jednego z nich. Ideologia marksistowska była przez większość XX wieku BARDZO atrakcyjna i kusząca. Amerykanie podczas zimnej wojny słusznie paranoicznie obawiali się powszechnego ruchu socjalistycznego w swoim kraju, gdyż podżegnięcie ludzi do buntu wobec niesprawiedliwości kapitalizmu jest bardzo łatwe. Nie trzeba do tego mistrza demagogii, chociaż charyzma niewątpliwie się przydaje.
Zombie jest swego rodzaju ewenementem. Zaskakująco dużo ostatnio powstaje filmów o zombie i odnoszą one zadziwiające sukcesy finansowe w porównaniu z filmami o wilkołakach i wampirach. Czy samo porównywanie zombie do klasy niższej wystarcza, żeby wyjaśnić ten fenomen? Nie. Alegoria i tak nie jest doskonała. Możliwe, że fenomen zombie trafia w coś głębszego w naszej psychice. Oto hipoteza: przez większość historii, ludzie i ich przodkowie żyli w niewielkich grupach i plemionach liczących co najwyżej 200 osobników. Każdy znał każdego - w mniejszym lub większym stopniu - przynajmniej z widzenia. Ludzie spoza grupy byli postrzegani jako niebezpieczni, niegodni zaufania, gorsi, a nawet zezwierzęceni. Swoją drogą, właśnie ta podejrzliwość wobec obcych jest prymitywnym przejawem głęboko zakorzenionej w nas skłonności do szowinizmu i rasizmu, która ma podstawy ewolucyjne. Mógłbym się rozpisywać o ewolucyjnych przyczynach szowinizmu ale dla naszych tutaj celów starczy powiedzieć tyle: życie w wielkich miastach liczących tysiące, a nawet miliony osobników, nie jest dla nas naturalne. Każdego dnia widzimy nieznane twarze, obcych, którzy mogą nie dzielić naszych wartości i poglądów. Obcych, którzy w ciemnej uliczce mogą na nas napaść, zabić i ukraść klucze do naszego domu, żeby tam zgwałcić naszą żonę. Ok, to ostatnie zdanie to może lekka przesada, ale należy poważnie rozpatrzyć możliwość, że to właśnie ten prymitywny strach wobec obcych karmi naszą perwersyjną fascynację zombiakami; tym monolitycznym oceanem podobnych do nas, a jednak bezrozumnych, stworów mających tylko jeden cel: zabić lub dodać do swojego grona wszystkich, których kochasz i zniszczyć wszystko co cenisz. Przykłady w filmie? Zbyt wiele, by tu wymieniać.
sobota, 19 lutego 2011
SpaceX, prywatne rakiety i 2001 Odyseja kosmiczna
"If you can get your ship into orbit, you're halfway to anywhere."
-Robert Heinlein
Wynoszenie sprzętu na orbitę jest najważniejszym etapem podróży kosmicznej. Zmniejszenie kosztów tego procesu jest ważnym krokiem na drodze otworzenia przed ludzkością podwoi układu słonecznego. Niektórzy twierdzą, że wysoki koszt osiągania niskiej orbity okołoziemskiej (LEO) jest jedyną przeszkodą na drodze kolonizacji kosmosu ale ja się z tym poglądem nie zgadzam.
SpaceX, prywatna firma zajmująca się lotami kosmicznymi, wystrzeliła swoją pierwszą rakietę Falcon 9 na niską orbitę okołoziemską w czerwcu 2010. Nie był to ich pierwszy sukces, wcześniej kilka razy z powodzeniem wystrzelili rakietę Falcon 1 (były też dwie porażki jeśli dobrze pamiętam). Elon Musk, prezes firmy, jej założyciel i główny udziałowiec wyznaje nadzieję, że uda mu się obciąć koszty umieszczania kilograma na orbicie 10-krotnie w porównaniu z obecnymi, które wynoszą z reguły $10 000-20 000. Chociaż wyjaśniając sposób w jaki zamierza to zrobić, podkreśla znaczenie wielokrotnego używania swoich rakiet oraz redukcję kosztów administracyjnych, ja sądzę że najbardziej do osiągnięcia tego celu może się przyczynić fakt, że czerpie garściami z następujących metod, które od dekad stosują rosjanie:
- używanie nafty zamiast kriogenów (z którymi trzeba się ostrożnie obchodzić, zwłaszcza z ciekłym wodorem) jako paliwa rakietowego (nie chodzi mi tu o koszt paliwa, który jest malutkim odsetkiem, zazwyczaj mniejszym niż 1%, całkowitych kosztów lotu)
- kładzenie nacisku na niezawodność i sprawdzone metody zamiast popychania naprzód granic technologicznych
- ogólna prostota konstrukcji, filozofia 'big dumb booster'
i które pozwoliły im osiągnąć zaskakująco dużo na ich żebraczym budżecie. Widać, że jak na razie SpaceX wzoruje się na amerykańskich Saturnach i rosyjskich Soyuzach, chociaż wyglądem Falcon 9 najbardziej przypomina Delta IV.
Z powyższego widać, że Falcon 9 - S9 ma osiągać koszt $3000/kg do LEO ale nie został jeszcze ani razu wystrzelony. Jak na razie rakiety SpaceX to bardzo konserwatywne, wolne od niepotrzebnego ryzyka konstrukcje.
===DYGRESJA===
Warto w tym miejscu podkreślić, że nadzieje wzbudzane w niektórych przez prywatną firmę Virgin Galactic i inne oferujące w bliskiej przyszłości prywatne loty sub-orbitalne są płonne. Virgin Galactic oferuje podróż na wysokość 100 km i kilka minut stanu nieważkości za $200 000. To bardzo skromna suma w porównaniu z kosztami związanymi z typowymi lotami kosmicznymi. Chociaż może się wydawać, że stąd do pełnej orbity już tylko mały krok, wystarczy znajomość fizyki ze szkoły średniej (nawet ja dam radę!), aby zrozumieć że między lotami sub-orbitalnymi a orbitalnymi istnieje wielka przepaść. Zignorujemy wpływy oporu atmosferycznego i strat grawitacyjnych (które bardziej wpływają na wymogi lotów suborbitalnych). Zignorujemy też równanie rakietowe (którego wykładniczy charakter DUŻO bardziej wpływa na wymogi lotów orbitalnych). Aby wynieść jeden kilogram na wys. 100 km potrzeba Ep=mgh energii; podstawiając nasze liczby uzyskujemy:
Ep=1[kg]*10[m/s^2]*100 000[m]= 1 000 000[kg*m^2/s^2], tj. 1 megadżul energii
Dla osiągnięcia orbity Ep musi być większe, ponieważ żeby uniknąć poważnego oporu atmosferycznego dobrze jest znajdować się jakieś 400 km nad powierzchnią Ziemi, czyli Ep mnożymy przez 4. Szybkość orbitalna dla Ziemi to około 8 km/s. Aby wynieść jeden kilogram na pełną orbitę potrzeba Ep=mgh + Ek=mv^2/2 energii; podstawiając nasze liczby uzyskujemy:
Ek=1[kg]*8000^2[m/s]^2/2=32 000 000[kg*m^2/s^2] + 4*Ep, tj 32 megadżule energii
Nie twierdzę, że to ilość wymaganej energii przyczynia się bezpośrednio do różnicy kosztów, ponieważ tak nie jest. Chodzi mi tylko o to, że konstrukcje wymagane do osiągnięcia orbity wymagają innych podejść inżynieryjnych. Dlatego głoszenie, że łagodne wyskalowanie, czy zwiększenie zapasów paliwa w pojeździe sub-orbitalnym umożliwi mu osiągnięcie orbity jest błędne.
===/DYGRESJA===
Elon Musk ma łeb na karku i wie skąd brać przykład. Teoretycznie nie ma żadnych przeszkód żeby koszt wysyłania kg na LEO jeszcze dalej zmniejszyć, nawet do jednej setnej obecnych kosztów. Nie przypominam sobie żeby Musk coś mówił o takich celach, ale jestem pewien że nie leżą one poza jego ambicjami. Żadne prawa fizyki tego nie zabraniają. Arthur Clarke i Stanley Kubrick spodziewali się, że właśnie to nastąpi do roku 2001 pisząc scenariusz do Odysei Kosmicznej 2001.
Smukły wahadłowiec Orion III z podobnym układem delta skrzydeł do rzeczywistego wahadłowca, miał się do tego częściowo przyczynić. Samolot kosmiczny osiągał orbitę za pomocą 900-tonowej rakiety nośnej wielokrotnego użytku, leżąc na jej grzbiecie i startując poziomo, z pasa startowego, w przeciwieństwie do rzeczywistego wahadłowca, który startuje pionowo.
Oba człony używają przyjaznych dla środowiska rakiet wodorowych, takich samych jak te, których używa rzeczywisty wahadłowiec, z tą drobną różnicą, że rakiety Oriona to Aerospike'i. Skrzydlaty 900-tonowy behemot jest jednym wielkim zbiornikiem i zawiera większość paliwa potrzebnego do osiągnięcia orbity. W książce Orion był mały, ważył 32 tony pusty i prawie 60 ton zatankowany (w porównaniu z rzeczywistym wahadłowcem, który waży ponad 70 ton, a z ładunkiem jakieś 100 ton) i istniał w dwóch wersjach: Orion II, który wynosił na orbitę 12 ton (w porównaniu z rzeczywistym wahadłowcem, który wynosi ponad 25 ton), oraz Orion III, który mieścił 30 pasażerów. W filmie Orion III mieści więcej pasażerów i jest dużo większy, niemal długości Boeinga 747, ale jest od niego dużo smuklejszy:
Oba obrazki są w tej samej skali i pochodzą z doskonałej strony Starship Dimensions
Szukałem też porównania Oriona III z rzeczywistym wahadłowcem ale nie ma go na stronie, więc trzeba się zadowolić tym:
Koszt jednego lotu Oriona III wynosił w książce milion dolarów. Warto zauważyć, że w filmie poprawnie przewidziano skutki 100-krotnego zmniejszenia kosztów lotów w kosmos. Nasza stacja kosmiczna ma masę około 500 ton, w filmie Space Station V ma masę 40 000 ton. Porównanie:
Książka opisuje również radziecki prom kosmiczny Titov V z układem skrzydła sweepback:
Więcej o Titovie V tutaj
Chociaż można odczuwać żal, że nie udało nam się osiągnąć tego, co obiecywało nam s-f minionych dekad, warto podkreślić, że literatura i filmy s-f rzadko przewidywały dla nas świetlaną przyszłość. Ogólne pojęcie, że lata 50-te i 60-te były przepełnione niezmąconym optymizmem co do przyszłości jest mitem. Czytałem zbiór opowiadań s-f z tamtych czasów i mogę powiedzieć, że nie przewidywały one dla nas sielanki. Większość z nich opisywała właśnie potencjalne tryby porażki dla naszej cywilizacji. Chyba tylko Arthur Clarke i Gene Roddenberry zawsze pozostawali niezachwianymi optymistami. Z filmami to samo: 1984, Terminator, Soylent Green to tylko kilka przykładów spośród wielu filmów, które ponuro rysowały naszą przyszłość.
Jak dotąd nie tylko udaje nam się jakoś manewrować na polu minowym potencjalnych klęsk cywilizacyjnych ale istnieją też dobre powody do ostrożnego optymizmu (może nieco zmąconego perspektywą globalnego ocieplenia), że w przyszłości uda nam się z niego wydostać z grubsza bez szwanku. O tym będę się rozpisywał kiedy indziej a wracając do Odysei kosmicznej, wystaczy spojrzeć choć odrobinę pod powierzchnię, żeby dostrzec, że świat przedstawiony przez Kubricka i Clarke'a nie jest techno-utopią. Błogosławieństwo Monolitu, dar używania narzędzi i agresji do wywalczenia sobie dominacji wśród zwierząt na ziemi, było obosiecznym mieczem. Pierwsze ujęcie w kosmosie, tuż po rzuceniu w powietrze kości przez małpoluda, przedstawia satelitę. Szkoda, że nie zostało to jakoś dobitniej wyrażone w filmie, ale nie jest to byle jaki satelita. Jest to platforma orbitalna z głowicami nuklearnymi. Widzimy zatem pierwsze, najprymitywniejsze narzędzie przemocy przeistaczające się w najnowocześniejsze osiągnięcie w sztuce wyrządzania bliźniemu krzywdy. Kolejne ujęcia pokazują kilka kolejnych takich satelitów w sumie należących do 5 krajów. W świecie Odysei Kosmicznej, broniami nuklearnymi dysponuje 38 krajów. Błogosławieństwo Monolitu.
Oraz jego klątwa.
Wybieraj:
- miasta na księżycu, 300-metrowe obracające się stacje kosmiczne, załogowe loty międzyplanetarne, silna AI, rutynowe, prywatne loty kosmiczne... oraz nuklearna zagłada nieustannie orbitująca w oczekiwaniu na naciśnięcia guzika; albo
- nasz obecny, bardziej pokojowo nastawiony świat z międzynarodowym paktem zabraniającym używania broni atomowej w kosmosie, i z co najwyżej 9-cioma krajami dysponującymi bronią atomową oraz już w dużej mierze spełnionymi obietnicami zmniejszenia arsenałów przez USA i Rosję.
[BTW, warto zauważyć że pomysł osadzenia akcji filmu w roku 2001 pochodził od Kubricka, nie od Clarke'a, i zapewne był podyktowany jego chęcią wyekstrapolowania i skomentowania trendów zimnej wojny. Clarke zapewne osadziłby akcję około roku 2100, a raczej nikt przy zdrowych zmysłach nie myślał, że zimna wojna trwałaby tak długo. Socjalne zmiany na takiej skali czasowej są nieprzewidywalne i potwornie by postarzyły film. Najciekawsze jest to, że socjalne zmiany (i to pozytywne!), które zaszły do 'rzeczywistego' roku 2001 i tak mocno postarzyły Odyseję.)
-Robert Heinlein
Wynoszenie sprzętu na orbitę jest najważniejszym etapem podróży kosmicznej. Zmniejszenie kosztów tego procesu jest ważnym krokiem na drodze otworzenia przed ludzkością podwoi układu słonecznego. Niektórzy twierdzą, że wysoki koszt osiągania niskiej orbity okołoziemskiej (LEO) jest jedyną przeszkodą na drodze kolonizacji kosmosu ale ja się z tym poglądem nie zgadzam.
SpaceX, prywatna firma zajmująca się lotami kosmicznymi, wystrzeliła swoją pierwszą rakietę Falcon 9 na niską orbitę okołoziemską w czerwcu 2010. Nie był to ich pierwszy sukces, wcześniej kilka razy z powodzeniem wystrzelili rakietę Falcon 1 (były też dwie porażki jeśli dobrze pamiętam). Elon Musk, prezes firmy, jej założyciel i główny udziałowiec wyznaje nadzieję, że uda mu się obciąć koszty umieszczania kilograma na orbicie 10-krotnie w porównaniu z obecnymi, które wynoszą z reguły $10 000-20 000. Chociaż wyjaśniając sposób w jaki zamierza to zrobić, podkreśla znaczenie wielokrotnego używania swoich rakiet oraz redukcję kosztów administracyjnych, ja sądzę że najbardziej do osiągnięcia tego celu może się przyczynić fakt, że czerpie garściami z następujących metod, które od dekad stosują rosjanie:
- używanie nafty zamiast kriogenów (z którymi trzeba się ostrożnie obchodzić, zwłaszcza z ciekłym wodorem) jako paliwa rakietowego (nie chodzi mi tu o koszt paliwa, który jest malutkim odsetkiem, zazwyczaj mniejszym niż 1%, całkowitych kosztów lotu)
- kładzenie nacisku na niezawodność i sprawdzone metody zamiast popychania naprzód granic technologicznych
- ogólna prostota konstrukcji, filozofia 'big dumb booster'
i które pozwoliły im osiągnąć zaskakująco dużo na ich żebraczym budżecie. Widać, że jak na razie SpaceX wzoruje się na amerykańskich Saturnach i rosyjskich Soyuzach, chociaż wyglądem Falcon 9 najbardziej przypomina Delta IV.
Z powyższego widać, że Falcon 9 - S9 ma osiągać koszt $3000/kg do LEO ale nie został jeszcze ani razu wystrzelony. Jak na razie rakiety SpaceX to bardzo konserwatywne, wolne od niepotrzebnego ryzyka konstrukcje.
===DYGRESJA===
Warto w tym miejscu podkreślić, że nadzieje wzbudzane w niektórych przez prywatną firmę Virgin Galactic i inne oferujące w bliskiej przyszłości prywatne loty sub-orbitalne są płonne. Virgin Galactic oferuje podróż na wysokość 100 km i kilka minut stanu nieważkości za $200 000. To bardzo skromna suma w porównaniu z kosztami związanymi z typowymi lotami kosmicznymi. Chociaż może się wydawać, że stąd do pełnej orbity już tylko mały krok, wystarczy znajomość fizyki ze szkoły średniej (nawet ja dam radę!), aby zrozumieć że między lotami sub-orbitalnymi a orbitalnymi istnieje wielka przepaść. Zignorujemy wpływy oporu atmosferycznego i strat grawitacyjnych (które bardziej wpływają na wymogi lotów suborbitalnych). Zignorujemy też równanie rakietowe (którego wykładniczy charakter DUŻO bardziej wpływa na wymogi lotów orbitalnych). Aby wynieść jeden kilogram na wys. 100 km potrzeba Ep=mgh energii; podstawiając nasze liczby uzyskujemy:
Ep=1[kg]*10[m/s^2]*100 000[m]= 1 000 000[kg*m^2/s^2], tj. 1 megadżul energii
Dla osiągnięcia orbity Ep musi być większe, ponieważ żeby uniknąć poważnego oporu atmosferycznego dobrze jest znajdować się jakieś 400 km nad powierzchnią Ziemi, czyli Ep mnożymy przez 4. Szybkość orbitalna dla Ziemi to około 8 km/s. Aby wynieść jeden kilogram na pełną orbitę potrzeba Ep=mgh + Ek=mv^2/2 energii; podstawiając nasze liczby uzyskujemy:
Ek=1[kg]*8000^2[m/s]^2/2=32 000 000[kg*m^2/s^2] + 4*Ep, tj 32 megadżule energii
Nie twierdzę, że to ilość wymaganej energii przyczynia się bezpośrednio do różnicy kosztów, ponieważ tak nie jest. Chodzi mi tylko o to, że konstrukcje wymagane do osiągnięcia orbity wymagają innych podejść inżynieryjnych. Dlatego głoszenie, że łagodne wyskalowanie, czy zwiększenie zapasów paliwa w pojeździe sub-orbitalnym umożliwi mu osiągnięcie orbity jest błędne.
===/DYGRESJA===
Elon Musk ma łeb na karku i wie skąd brać przykład. Teoretycznie nie ma żadnych przeszkód żeby koszt wysyłania kg na LEO jeszcze dalej zmniejszyć, nawet do jednej setnej obecnych kosztów. Nie przypominam sobie żeby Musk coś mówił o takich celach, ale jestem pewien że nie leżą one poza jego ambicjami. Żadne prawa fizyki tego nie zabraniają. Arthur Clarke i Stanley Kubrick spodziewali się, że właśnie to nastąpi do roku 2001 pisząc scenariusz do Odysei Kosmicznej 2001.
Smukły wahadłowiec Orion III z podobnym układem delta skrzydeł do rzeczywistego wahadłowca, miał się do tego częściowo przyczynić. Samolot kosmiczny osiągał orbitę za pomocą 900-tonowej rakiety nośnej wielokrotnego użytku, leżąc na jej grzbiecie i startując poziomo, z pasa startowego, w przeciwieństwie do rzeczywistego wahadłowca, który startuje pionowo.
Oba człony używają przyjaznych dla środowiska rakiet wodorowych, takich samych jak te, których używa rzeczywisty wahadłowiec, z tą drobną różnicą, że rakiety Oriona to Aerospike'i. Skrzydlaty 900-tonowy behemot jest jednym wielkim zbiornikiem i zawiera większość paliwa potrzebnego do osiągnięcia orbity. W książce Orion był mały, ważył 32 tony pusty i prawie 60 ton zatankowany (w porównaniu z rzeczywistym wahadłowcem, który waży ponad 70 ton, a z ładunkiem jakieś 100 ton) i istniał w dwóch wersjach: Orion II, który wynosił na orbitę 12 ton (w porównaniu z rzeczywistym wahadłowcem, który wynosi ponad 25 ton), oraz Orion III, który mieścił 30 pasażerów. W filmie Orion III mieści więcej pasażerów i jest dużo większy, niemal długości Boeinga 747, ale jest od niego dużo smuklejszy:
Oba obrazki są w tej samej skali i pochodzą z doskonałej strony Starship Dimensions
Szukałem też porównania Oriona III z rzeczywistym wahadłowcem ale nie ma go na stronie, więc trzeba się zadowolić tym:
Koszt jednego lotu Oriona III wynosił w książce milion dolarów. Warto zauważyć, że w filmie poprawnie przewidziano skutki 100-krotnego zmniejszenia kosztów lotów w kosmos. Nasza stacja kosmiczna ma masę około 500 ton, w filmie Space Station V ma masę 40 000 ton. Porównanie:
Książka opisuje również radziecki prom kosmiczny Titov V z układem skrzydła sweepback:
Więcej o Titovie V tutaj
Chociaż można odczuwać żal, że nie udało nam się osiągnąć tego, co obiecywało nam s-f minionych dekad, warto podkreślić, że literatura i filmy s-f rzadko przewidywały dla nas świetlaną przyszłość. Ogólne pojęcie, że lata 50-te i 60-te były przepełnione niezmąconym optymizmem co do przyszłości jest mitem. Czytałem zbiór opowiadań s-f z tamtych czasów i mogę powiedzieć, że nie przewidywały one dla nas sielanki. Większość z nich opisywała właśnie potencjalne tryby porażki dla naszej cywilizacji. Chyba tylko Arthur Clarke i Gene Roddenberry zawsze pozostawali niezachwianymi optymistami. Z filmami to samo: 1984, Terminator, Soylent Green to tylko kilka przykładów spośród wielu filmów, które ponuro rysowały naszą przyszłość.
Jak dotąd nie tylko udaje nam się jakoś manewrować na polu minowym potencjalnych klęsk cywilizacyjnych ale istnieją też dobre powody do ostrożnego optymizmu (może nieco zmąconego perspektywą globalnego ocieplenia), że w przyszłości uda nam się z niego wydostać z grubsza bez szwanku. O tym będę się rozpisywał kiedy indziej a wracając do Odysei kosmicznej, wystaczy spojrzeć choć odrobinę pod powierzchnię, żeby dostrzec, że świat przedstawiony przez Kubricka i Clarke'a nie jest techno-utopią. Błogosławieństwo Monolitu, dar używania narzędzi i agresji do wywalczenia sobie dominacji wśród zwierząt na ziemi, było obosiecznym mieczem. Pierwsze ujęcie w kosmosie, tuż po rzuceniu w powietrze kości przez małpoluda, przedstawia satelitę. Szkoda, że nie zostało to jakoś dobitniej wyrażone w filmie, ale nie jest to byle jaki satelita. Jest to platforma orbitalna z głowicami nuklearnymi. Widzimy zatem pierwsze, najprymitywniejsze narzędzie przemocy przeistaczające się w najnowocześniejsze osiągnięcie w sztuce wyrządzania bliźniemu krzywdy. Kolejne ujęcia pokazują kilka kolejnych takich satelitów w sumie należących do 5 krajów. W świecie Odysei Kosmicznej, broniami nuklearnymi dysponuje 38 krajów. Błogosławieństwo Monolitu.
Oraz jego klątwa.
Wybieraj:
- miasta na księżycu, 300-metrowe obracające się stacje kosmiczne, załogowe loty międzyplanetarne, silna AI, rutynowe, prywatne loty kosmiczne... oraz nuklearna zagłada nieustannie orbitująca w oczekiwaniu na naciśnięcia guzika; albo
- nasz obecny, bardziej pokojowo nastawiony świat z międzynarodowym paktem zabraniającym używania broni atomowej w kosmosie, i z co najwyżej 9-cioma krajami dysponującymi bronią atomową oraz już w dużej mierze spełnionymi obietnicami zmniejszenia arsenałów przez USA i Rosję.
[BTW, warto zauważyć że pomysł osadzenia akcji filmu w roku 2001 pochodził od Kubricka, nie od Clarke'a, i zapewne był podyktowany jego chęcią wyekstrapolowania i skomentowania trendów zimnej wojny. Clarke zapewne osadziłby akcję około roku 2100, a raczej nikt przy zdrowych zmysłach nie myślał, że zimna wojna trwałaby tak długo. Socjalne zmiany na takiej skali czasowej są nieprzewidywalne i potwornie by postarzyły film. Najciekawsze jest to, że socjalne zmiany (i to pozytywne!), które zaszły do 'rzeczywistego' roku 2001 i tak mocno postarzyły Odyseję.)
Subskrybuj:
Posty (Atom)